sto tysięcy kroków w dzień

2 lat i 296 dni temu

100 000 kroków w jeden dzień

Chodzenie jest najprostszą aktywnością fizyczną. Tak dla nas ludzi naturalna, że praktycznie bez wysiłkowa. Żeby mówić o zmęczeniu podczas chodzenia, trzeba tych kroków trochę narobić. Pielgrzymki kościelne robią około 20 km dziennie. Żołnierz piechoty podczas przemarszu pokonuje w pełnym ekwipunku do 40 km na dzień. Królewski dystans w chodzie sportowym to 50 km (z rekordem nieco ponad 3,5h!).

praktyczny poradnik jak przejść 100 000 kroków w jeden dzień

Udało się znów pokonać kolejną barierę.

Jak to wszystko się wydarzyło?

Podjęcie decyzji i pomysł

Od ponad roku chodziło za mną wyzwanie związane z chodzeniem. Panuje moda na liczenie kroków, gdyż wokół nas istnieje wiele narzędzi, które pozwalają nam to łatwo mierzyć. Jest to z resztą chyba najbardziej wymierny wskaźnik tego, czy w danym dniu byliśmy aktywni, czy może przesiedzieliśmy pół doby przed komputerem. Kiedy pracuję z ludźmi też lubię zwracać na to uwagę. 10 tysięcy – niedużo, ale jak masz pracę siedzącą i jesteś raczej nieaktywny/a – lepsze niż nic. 20 – 30 tysięcy kroków dziennie? To już oznacza że mamy do czynienia z osobą mocno aktywną.

Moim osobistym rekordem było zrobienie „z buta” 52 tysięcy kroków podczas wakacji na Malcie w 2019 roku. Pamiętam, że był to praktycznie cały dzień chodzenia zwieńczone wieczornym bieganiem i nie wydawało się że jest miejsce żeby to pobić. No ale od czego są rekordy? Jasne, że po to aby je pobijać. W maju tego roku wybraliśmy się do Sztokholmu, z myślą z tyłu głowy że może uda się pobić maltański wyczyn. Wstałem rano, poszedłem biegać, potem do tego cały dzień chodzenia i mamy to: 60 tysięcy kroków jednego dnia. Wtedy też w mojej głowie pojawiło się kluczowe pytanie:

„A co jakby spróbować przejść 100 tysięcy kroków w ciągu 1 dnia?” Żadnego biegania, sam marsz z punktu A do punktu B. Fajna liczba. Próbuję.

Ruszenie i organizacja

Start kilka dni wcześniej zaplanowałem na niedzielę szóstego czerwca. Złożyło się na to kilka czynników: pewna pogoda, dzień wolny oraz niedawno rozpoczęte wyzwanie „Piechotą do lata”, w którym nabijaliśmy jak najwięcej kroków. Na cel wybrałem półwysep Helski, gdyż znam tą trasę z rowerowych eskapad oraz lubię bliskie towarzystwo morza. Zapowiadało się nawet przyjemnie.

Start 4.15 rano. O tej godzinie ruszyłem z mojego mieszkania w Gdańsku – Karczemkach. 100 tysięcy kroków to według mojego zegarka 80 km, co ustawia metę zawodów w Jastarni. Przewidywany czas: 16 godzin. Ruszyłem sam, moim towarzystwem był audiobook o ewolucji ludzkości trwający 19 godzin. Damy radę.

planowanie wycieczki i start

Moim ekwipunkiem był plecak, którym miałem ciuchy na zmianę, 2 pary butów i wodę. Uspokajała też świadomość, że około 9.00 moja Ania ruszy autem i będzie niedaleko na wszelki wypadek.

Początek trasy przebiegał wzorowo, cieszyłem się idąc wśród pustych ulic i słysząc dźwięki ptaków zamiast samochodów. Na zmianę: własne myśli, audiobook, muzyka. Tak żeby się znudzić. Pierwsze ostrzeżenie: buty, które jako założyłem jako pierwsze zaczynały obcierać z tyłu stopy, więc prosta sprawa, że wymieniłem na drugą parę. Idę dalej.

chodzenie i marsz sto tysięcy kroków

Endorfiny na plaży

Dochodzę w okolicę molo w Gdańsku Brzeźnie. Jest przed ósmą, więc obsada to poranni biegacze oraz kilku niedobitków z imprez. Jest naprawdę przyjemnie, nawet przez chwilę przychodzi pomysł do głowy aby iść sobie plażą jednak na szczęście szybko sobie to wyperswadowałem. Czuć już było temperaturę więc buty zmieniłem na japonki. Było coraz fajniej gdyż z jednej strony miałem morze, z drugiej zieleń. Będąc w okolicy klifów poczułem uderzające endorfiny.

Tak, to była dobra decyzja. Warto było się ruszyć dla takich widoków. Samopoczucie 10/10, uśmiecham się sam do siebie i nic więcej mi w tej chwili nie potrzeba.

Pierwsze trudności

W moich klapeczkach przeszedłem sobie kolejne przyjemne 10 kilometrów. Będąc już w centrum Gdyni uświadomiłem sobie, że to był jednak błąd. Dopadł mnie pierwszy kryzys i moje stopy zaczęły odczuwać już trudy wyprawy. Ocena komfortu spadła z przyjemnego 8 do niepokojącego 4. Kolejna zmiana butów. Przede mną nawet nie połowa drogi. Zamiennie ebook, muzyka, dzwonienie do znajomych. W końcu jest mocno źle. Od tej pory mocniej czułem każdy krok.

w drodze na piechotęPostanowiłem zadzwonić do mojej lubej i umówiliśmy się w Pucku, czyli mniej więcej w 2/3 trasy. Boli już dosyć mocno ale jest perspektywa pit stopu, zaklejenia odcisków i jakoś damy radę. To nie może by trudne.

Awaria i auto

A jednak było. Spotkaliśmy się z Anią na stacji w Pucku. Jak obejrzała moje stopy to wspomniała tylko, że takich plastrów jeszcze nie wymyślili. Wystarczy intymnych szczegółów. Ponad połowa drogi za mną. Idę dalej, pomimo względnego opatrzenia już z praktycznie ciągłym bólem. Do tej pory pokonywałem około 6 km na godzinę. Wyszło około 30 minut przerwy, jedzenie picie i ruszam dalej.

Coraz mniej pozytywów. Jeden z nich to fakt, że czeka mnie teoretycznie najprzyjemniejsza część trasy czyli deptak na półwyspie wzdłuż zatoki

Samotność

Po przerwie mimo, że nabrałem sił to niestety moje nogi coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa i maksymalne tempo, które udawało się osiągać to 5 kilometrów na godzinę. Zbliżając się do Półwyspu Helskiego z powodu ciągłego bólu zwątpienie coraz bardziej narastało. Była to też godzina, w której słońce dosyć mocno przypomniało o swojej obecności. Było bardzo źle. Uczucie podobne do tego z maratonu. Kiedy łapie Cię pierwszy kryzys głowa używając wykrzykników i wielkich liter zadaje Ci pytania: „po co Ci to?” oraz „czy nie warto zrezygnować?”

 

Wejście na Półwysep Helski i walka nie wiadomo o co

Najprzyjemniejsza część trasy okazała się tą najgorszą. Monotonny krajobraz oraz ciągły widok prostej skutecznie podcinały skrzydła. Fizycznie byłem już mocno upośledzony gdyż z uwagi na skurcze i sztywność nóg mój maksymalny krok wynosił mniej więcej połowę początkowego. Gdyby moje stopy mówiły, jedyne co by z siebie wydusiły to przekleństwa wszelkiej maści.

To wszystko składało się na kolejne utrudnienie. Mianowicie jak biegnie się dłuższy dystans to zazwyczaj dzielimy sobie pozostały do przebycia dystans na małe kawałki tak aby głowa lepiej sobie z tym poradziła. Tutaj było to mocno utrudnione, gdyż kiedy szedłem marne 5 kilometrów na godzinę to przy 20 do końca zostały i tak 4 godziny. Tyle co maraton w średnim tempie. Mentalna rzeźnia. Na tamtą chwilę totalnie nie widziałem zasadności tego wyczynu i jedyne co mnie trzymało na trasie to myślenie „skoro już zacząłeś to skończ”.

Finisz i drama

Ostatnie 10 kilometrów zwolniłem jeszcze bardziej. Zakres mojego kroku był mniej więcej na długość stopy. Gdybym zrobił większy krok, od razu dostałbym skurczu w całej nodze. Nie czułem jako takiego fizycznego zmęczenia. Nie byłem nawet spocony. Z boku wyglądam coraz bardziej komicznie. Trochę jak emeryt, trochę jak sparaliżowany.

Z moim ciałem działy się bardzo dziwne rzeczy. Organizm ewidentnie przeszedł w tryb mocnego oszczędzania. Większość moich układów została wyłączona. Nie czułem głodu, pragnienia czy potrzeb fizjologicznych. Jedyne co czułem to rozlewające się po ciele uczucie beznadziejności. Znowu odniesienie do maratonu – tak jak na końcu najczęściej jest przypływ endorfin i mamy siłę żeby ostatnie metry przycisnąć, w tym wypadku wszystkie już dawno wyparowały.

Ostatnie 5% trasy, czyli 51 minut, pokonałem w Jastarni chodząc w kółko jak nawiedzony i zerkając z bezsilności co chwila na zegarek. Aż w końcu na tarczy pokazała się liczba docelowa.

jak przejść sto tysięcy kroków w jeden dzień

Po 16 godzinach i 23 minutach zameldowałem się na mecie. Dziwna sprawa, bo nie czułem nic. Ani zmęczenia ani ulgi czy satysfakcji. Miałem do czynienia z nowym rodzajem zmęczenia. Było to zdecydowanie drenujące mentalnie zadanie. Kolosalna dla mnie odległość, którą nawet jeśli podzieliło się na etapy to i tak była strasznie trudna do strawienia przez głowę.

Pierwsza myśl po zakończeniu „po co mi to było”. Nie byłem wcale z siebie dumny. Zadawałem sobie pytanie jak dużą krzywdę sobie zrobiłem. Kiedy kelner w restauracji przyniósł mi moją pizzę zwycięstwa szczerze to nie miałem na nią ochoty. Umówmy się – kiedy nie masz ochoty na pizzę, musi być z Tobą źle.

Kolejny tydzień musiałem chodzić w klapkach, gdyż gdy tylko spojrzałem na buty stopy bolały dwa razy bardziej. Uczucie zadowolenia przyszło dopiero po około 10 dniach. Porównując z maratonem to było zdecydowanie cięższe wyzwanie. Ale jak zawsze, finalnie było warto.

ile kilometr ma kroków krokomierz marsz

Wnioski, podsumowanie i przesłanie

Na koniec chciałbym Was zostawić z małym słowem podsumowania i refleksji. Siedzimy dziś całe dni w pracy, dojeżdżając tam siedzimy w samochodzie a wracając do domu odpoczywamy na kanapie. Korzystamy z coraz bardziej zaawansowanych technologii, które coraz bardziej nas upośledzają. To jest zła wiadomość. Oznacza ona też, że aby było lepiej nie trzeba wiele. Jednocześnie szukamy łatwych odpowiedzi na pytania: „jak schudnąć? Jak poczuć się lepiej?”. Najprostszą jest: rusz się.

Więc jeżeli ja dałem radę przejść 100 tysięcy kroków jednego dnia, to jestem pewien że Ty dasz radę zrobić 1000 więcej każdego dnia niż do tej pory. Nie musisz parkować pod samymi drzwiami do galerii handlowej, nie musisz zawsze korzystać z windy, nie musisz przyklejać się do fotela zawsze kiedy rozmawiasz przez telefon.

Ruch jest najbezpieczniejszym katalizatorem stresu. Aktywność ruchowa jest najprostszą rzeczą, którą trzeba zrobić aby poczuć się lepiej. Ruch to zdrowie. A zdrowie będzie naszym największym zmartwieniem. Prędzej czy później …